Spontaniczny spacerek.

Postanowiliśmy z Piotrkiem zabrać dzieci na spacer.

Niby nic groźnego, no nie? Ale postanowiliśmy to w niedzielne popołudnie, a jako cel spaceru obraliśmy sobie odległe o niecałe pół godziny jazdy autem łączki. Dostaliśmy cynk, że wciąż można spotkać tam żołny na przelocie. Wrześniowe słonko świeci, wiaterek raźno pcha nas w przód i woła: „W drogę, w drogę!...”. No to po obiadku pakujemy dzieci w auto i jedziemy. Na lekko, bez trzech ton książeczek i zabawek, bo przecież jedziemy niedaleko i tylko na chwilę.

Dzieci zaczynają przysypiać, zanim jeszcze dojeżdżamy na miejsce. Nic to. Opętani myślą o żołnach, budzimy bombelki, bo przecież dadzą radę, jest dopiero 16! (naprawdę nas opętało). Jest pięknie.  Krajobraz powoli nabiera odcieni sepii, liście są zielone tą ciemną zielonością, która zaraz zrudzieje, zbrązowieje i opadnie, tworząc na poboczach gęste, pachnące wilgocią dywany. Na łąkach zielono, ale też brązowo, żółto, biało. Z każdej strony dobiega klangor żurawi. Wielkie, szare ptaki gromadzą się na ścierniskach, między snopkami siana. Koniec lata jak malowany. Wszystkie kolory i zapachy przypominają o nadchodzącej jesieni. Wiatr niesie znad rzeki białe kłaczki przekwitłej wierzbówki, Zosia się cieszy i łapie te kłaczki, a do tego upycha mi po kieszeniach znalezione kamyki, kamulce i patyki. Tylko Grześ biedny przysypia w wózku. Bierzemy więc dzieciaczki i skręcamy z szosy na wielkie pole, wyganiać oboje. Zosia leci w długą, w końcu łąka to środowisko naturalne małej kozy, ja lecę za nią, Piotrek zostaje z Grzesiem, który, cóż, jeszcze za Zosią nie nadąża, ale w przyszłym roku... matko i córko, niech oni tylko biegną razem w jednym kierunku.

Łazimy sobie wszyscy po tej łące, i nagle słychać charakterystyczne głosy z odległych krzaczków. Żołny! Wskazuję Zosi kierunek, przygotowuję aparat, lecimy. Ale nic z tego, stado odleciało gdzieś dalej. My też idziemy dalej, beztroscy, póki Zosia nie zaczyna zdradzać objawów zmęczenia. Chcemy z Piotrkiem zawrócić, ale zmęczona Zosia chce iść dalej... i zaczynają się schody. Gdzieś nad głowami znów słyszymy żołny, ale ledwo to rejestruję, bo staram się nie dopuścić do eskalacji uczuć Zosi. Udaje się ją wreszcie namówić na powrót, ale nasz łazik jest coraz bardziej zmęczony i w końcu pakuje się do wózka.

I tu rozpoczyna się draka. Bo Zosia bardzo chce siedzieć w wózku, ale nie chce, żeby wózek jechał. Ma stać w miejscu. A tymczasem Grzesiowi z automatu udziela się humor Zosi. Poprzez lament dociera do nas, że popołudnie to nie najlepszy czas dla naszych dzieci na długi spacer po łąkach. Ostatecznie zostaję w polu z wózkiem i z Zosią, a Piotrek galopkiem, z Grzesiem na barana, udaje się po auto. Przynajmniej Grześ ma ubaw.

Udaje się wreszcie ukoić wszystkie płacze, słyszę żołny na przeciwległym krańcu pola, jest jeszcze nadzieja, że podjedziemy tam autem. Pakujemy dzieci i wózek, dzieci, już w pełni zadowolone, oglądają sobie świat za oknem, a my udajemy się na objazd. W pewnej chwili żołna sztuk jeden przelatuje nam nad drogą. Wyskakuję z samochodu, wlokąc za sobą aparat na statywie, biegnę, pędzę, szukam wzrokiem, szukam, szukam... nasłuchuję... i nic. Zniknęły. Jak sen złoty. Objeżdżamy łąki, co chwilę stajemy, nasłuchujemy. No nie ma. Poleciały. Trudno. Nudno by przecież było, gdybym mogła Wam powiedzieć: „I raptem całe stado ukazało się naszym oczom i trzasnęłam fotki, że proszę siadać”.

Na najkrótszej trasie powrotnej zaczął robić się wielki korek, wracaliśmy więc dłuższą trasą, objazdami. Zbliżała się 18, pora kolacji i spanka, dzieci zasypiały na wyścigi, a ja wyrzucałam sobie, że trzy tony książeczek i zabawek zostały w domu. Nie po to przecież, do czorta, mamy mini busa, żeby pustym jeździć! Powinnam dostać nagrodę złotego osła, za to, jak stając na rzęsach nie dopuściłam do tego, by dzieci zasnęły przed powrotem do domu.

Niedawno stwierdziliśmy z Piotrkiem, że każdy spacer z dziećmi uczy nas ze sobą współpracować – nas z dziećmi, dzieci z nami i wszystkich nas ze sobą nawzajem. Dziś nauczyliśmy się, że na spacerki odleglejsze niż najbliższy park lepiej wybierać się wcześniej, a nie tuż przed porą spania bombelków. Zawsze i wszędzie warto też zabierać ze sobą przenośną bibliotekę dziecięcą oraz kilka (ton) zabawek, gdyż nigdy nie wiadomo, gdzie i kiedy akurat trafimy na korek (w niedzielne popołudnie, gdy całe Trójmiasto zjeżdża z Helu?! A gdzieżby, no kto by na to wpadł!).













Na pożegnanie piosenka z płyty "Wolne serca". "Wolne ptaki" w nowej aranżacji. Natalia Kukulska po raz kolejny ujmuje mnie za serce. A cała płyta jest po prostu magiczna. 



Do zobaczenia!






Komentarze