Do lasu!

 


           Trzy miesiące przymusowego odpoczynku od lasu dały mi się we znaki. Ileż można wytrzymać na tych samych spacerowych ścieżkach?! Tymczasem miejski śnieg stopniał, błotko obeschło i dzieci urosły mi na tyle, że postanowiłam zabrać je chociaż na namiastkę leśnej wycieczki.

    Dla Zosi to była wielka wyprawa. Wręcz wyprawa życia, bo to był jej pierwszy tak długi pieszy spacer, bez wózka, bez noszenia na rękach, li i jedynie na własnych nóżkach. A na hasło: "Idziemy do lasu!" oczy jej zaświeciły jak gwiazdy. Grześ dojadał obiad, a Zosia już czekała przed drzwiami, gotowa do wyjścia. 

    Zachwycało ich wszystko. Drzewa, gałęzie, szyszki, grzywacze, błoto... błoto przede wszystkim. Cóż za wspaniały wynalazek, takie błoto. A kamienie! Jeszcze lepszy.

    Nasze dzieci najwyraźniej mają las we krwi.


     Przeszliśmy może z kilometr i długo musiałam namawiać Zosię na odwrót. Tęsknie spoglądałam w dalszą drogę, ale gdzieś na peryferiach mózgu zaświtała mi myśl, że rok temu nawet taki spacer wydawał mi się nieskończenie odległy, tak jak teraz odległa wydaje mi się dalsza wędrówka. Ani się obejrzę, a bomble same będą zakładać buty i plecaki i ciągnąć nas na wycieczki. 

    To jest dobra myśl. Będę się jej trzymać. 



    Niewielki fragment lasu, ledwie wejście, a na kilka ładnych zdjęć starczyło! I na kilka dni dobrego humoru również.







    Ze strony Zosi - żadnego marudzenia. Czysta energia.

    Wieczorem, po myciu, gdy wypytywałam ją o najlepsze chwile dnia, z rzewnym uśmiechem wspominała błoto, kałuże i grzywacza, który ją przestraszył, zrywając się do lotu. Niech to będzie reklamą lasu samą w sobie.

     A piosenka taka z dawnych lat. Taka ładna, leśna, wspomnieniowa. 


    Ciekawe, jakie piosenki będą takim nośnikiem wspomnień dla Zosi i Grzesia.

    Serwus!

Komentarze