Godzina piąta, minut trzydzieści...

     Uwielbiam moje poranki.

Szyba w marcowy poranek

    Ostatnio na przykład było tak: siódma rano. Dzieci siedzą po uszy w klockach, a ja popijam kawę. Ciepłą. Wyborną. Mężuś zrobił. Grześ już po śniadaniu, a mi śniad...(tu nastąpiła przerwa w pisaniu. Raz, że Piotrek przyniósł mi omlecik, którego połowę zjadł Grześ, dwa, że Grześ chciał więcej, a nie było). Jesteśmy z Piotrkiem jak zombie, bo pobudka była o 5:30. Grześ powstał ze snu i podreptał prosto z naszego łóżka napierniczać w drzwi od pokoju dziecięcego, na co zabrałam go stamtąd, żeby Zosia i Piotrek mieli jeszcze chwilę snu, na co Grześ się rozdarł, na co obudziła się Zosia i włączyła syrenę, na co włączyłam Grzesiowi na YT kolejki z Beskidu Żywieckiego, a Piotrek Zosi włączył na YT króliczki, bo ludzie drodzy, jakoś trzeba żyć. Zyskaliśmy dzięki temu jeszcze po pół godziny bezcennego spokoju. 

    Później słyszałam już śpiew Zosi, Grześ dreptał po pokoju i znosił mi do łóżka stosy zabawek, a o 6:30 przypuścił ponowny atak na pokój dziecięcy i nie mogłam go już dłużej powstrzymywać. W pokoiku zastałam Piotrka zwiniętego w kłębek pod kocami, próbował udawać, że go nie ma, a Zosia bawiła się w łóżku w "Wielkiego Potwora Binga", zjadającego pluszowe warzywka.

    Dzień potoczył się dalej.

Dziecię na parapecie

    Brzmi piorunująco? A może nudno? A dla mnie brzmi jak szczęście, obojętnie jak banalnie to wygląda. Ostatnio gdzieś czytałam, że panuje w sieci trend na przekonywanie kobiet, dlaczego nie powinny mieć dzieci, i że brakuje wiadomości o tym, że bywają ludzie dzieciaci i szczęśliwi mimo to, a nawet tworzący przy tym związki, nierzadko małżeńskie. Oto jestem! Szczęśliwa z dziećmi i mężem. W mojej bańce jest nas dużo, tych szczęśliwych i dzieciatych. Rzecz chyba leży w poszukiwaniu odpowiednich kont na IG, FB i sretete. Chyba. Nie wiem, nie znam się, ale może algorytmy już same dbają o dobór moich internetowych czytadeł. 

Więcej dziecięci na parapecie

    I jest sobie to moje szczęście, zmęczone, trudne, nieco senne, ale jednak szczęście. Wracając do poranku, to po siódmej dzieci są już zwykle pogrążone w zabawie, klockach, książeczkach, i czasem zdarzy się taki szczęśliwy dzień, w którym obywa się przy tym bez awantur i rękoczynów, a maluszki są grzeczne jak te anielątka. Dają mi chwilę, żeby nakreślić ten obraz...

    - Ludzie! Mamo, tu są ludzie! Dużo ludzi! - zachwyca się Zosia, nieziemsko przejęta, skupiona bez reszty na oglądaniu książki "Pucio opowiada". Uśmiecham się z lekka nieprzytomnie, piszę dalej, a po chwili dociera do mnie radosne mamrotanie:

    - Zosia zje ludzi, zje wszystkich i nie będzie ludzi.

    No, także tego. 

    To teraz trochę zdjęć porannych z naszej okolicy.

Trochę śniegu za oknem

I jeszcze trochę śniegu za oknem

Lepiężnik różowy oszroniony

Więcej lepiężnika

Tu bawiłam się ostrością, kitrając się za zasłonką, nieskutecznie zresztą, bo nagle osoba, której robiłam zdjęcie, przystanęła i zaczęła mi machać; myślę sobie "Łoj, ale wtopa", ale okazało się, że po prostu własnej siostrzenicy nie poznałam, a ona mnie pod firanką poznała

   Na koniec pioseneczka na bezsenność.


Serwus!

Komentarze